sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 5

 Mam do Was dość ważne pytanie pod rozdziałem, zajrzyjcie :>

   Siedziałam najspokojniej w świecie zawinięta w kocyk i  słuchałam sobie Ciężkich Puszek, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Założyłam szybko jakąś bluzę i pobiegłam zobaczyć kto to. Po chwili otworzyłam drzwi.
-Cześć, brat.- spojrzałam niepewnie na Justina, który właśnie wrócił od ojca. 
-Cześć, Blanka.- powiedział sucho, ale mnie przytulił. Patrzyłam jak zdejmuje buty i otrzepuje kurtkę z kropelek deszczu. 
-Jest mama?
-Nie.- pokręciłam głową. 
-Kiedy będzie?
-Wieczorem.- odparłam. Chłopak pokiwał głową i przeszedłszy dwa kroki po przedpokoju zamknął się za swoimi drzwiami. Jest na mnie zły. Nie ma co się dziwić, sama jestem trochę na siebie zła. Mogłam coś powiedzieć, przeprosić, spróbować rozwiązać to wszystko delikatniej, ale jak zwykle zadziałałam pod wpływem emocji. A tata nawet nie zadzwonił, nawet nie napisał sms'a. Nic, jak zawsze.

***

   Jakieś piętnaście minut temu zaczęła się druga lekcja a ja dopiero teraz weszłam do szkoły. Szybko pobiegłam do szafki i zdjęłam moją kurtkę, obok niej mam klasę, więc nie ma problemu.
-Dzień dobry, przepraszam za spóźnien...- przerwałam, gdy zobaczyłam, że to nie moja klasa.
-O kurde, przepraszam!- zająknęłam się i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Cholera jasna, gdzie ja mam lekcje? Weszłam do klasy obok, to też nie ta. Zaczęłam chodzić po losowych salach, trafiłam dopiero za piątym razem (mamy chyba z dwanaście klas w sensie zbiorów osób, więc miałam gdzie szukać) Wlazłam w połowie lekcji, nauczycielka wpisała mi nieobecność, ale kazała mi pisać kartkówkę. Kłóciłabym się, ale na prawdę nie miałam już na to ochoty, więc po prostu dałam wpisać sobie tę szmatę, jedna jedynka nie zaniży mi oceny z całego semestru, który już niebawem się skończy.
-Czemu się spóźniłaś?- zapytała Paula gdy zaczęła się przerwa. Ruszyłyśmy korytarzem by poszukać sobie miejsca przesiedzenie czasu, w którym powinnyśmy odpocząć od siedzenia. Logiczne. Przeciskając się między ludźmi zdołałam dostrzec Kamilę, która siedziała w kącie między szafkami i chowała twarz w dłoniach. Zdziwiona, lekko skinęłam głową i pytająco spojrzałam na Paulę, która też nie wiedziała o co chodzi, ale złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę dziewczyny.
-Moldko, co się stało?- zagadnęła koleżankę i delikatnie tyknęła ją w rękę.
-Co?- podniosła na nas wzrok, jakby ocknęła się z zamyślenia.
-Nic się nie stało.- dodała po chwili ogarnięcia się w sytuacji i posłała nam przyjazny uśmiech, ale zdradziły ją zaczerwienione oczy i nadmiar korektora pod oczami. Moja przyjaciółka już miała coś mówić, ale podeszła do nas Przewodnicząca samorządu.
-Paula, czemu cię nie ma? Mamy zebranie!- szturchnęła ją w ramię i gestem nakazała za sobą iść. Dziewczyna popatrzyła się na mnie przepraszająco i szybko mruknęła mi do ucha
-Pogadaj z nią, nie bój się, nie zje cię.- i pobiegła za Przewodniczącą (szczerze mówiąc, nie pamiętam jak ma na imię, ale nie ważne) Zostałam sam na sam z Kamilą. Przełknęłam nerwowo ślinę i spojrzałam na dziewczynę. Wyglądała na naprawdę smutną, to do niej nie pasuje.
-Ym... Słuchaj, może powiesz mi co się stało, co? Widzę, że jesteś smutna i, że płakałaś. I ten, noo... Naczy ja nie powiem nikomu jeśli mi się zwierzysz, to ten... logiczne, prawda? Naczy, nie chcę ci się narzucać, jeśli nie chcesz o nie mów. Ale możesz mi powiedzieć, na prawdę nie mam komu powtórzyć...- dukałam zdanie po zdaniu co jakiś czas zerkając na dziewczynę, która w pewnym momencie zaczęła się słabo uśmiechać. Śmieje się ze mnie? Nie chcę wyjść na idiotkę, urazić jej uczuć czy coś.
-Nie stresuj się tak.- uśmiechnęła się i pogładziła mnie po dłoni. Przeszedł mnie dreszcz wywołany absurdalnym stresem. Nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka.
-Powiesz mi?- popatrzyłam się na dziewczynę spod białej grzywki.
-Zostawiła mnie dziewczyna.- nagle posmutniała jeszcze bardziej, oczy zaszkliły się, ale zniwelowała to kilkoma szybkimi mrugnięciami i krzywym uśmiechem. Zasłoniłam usta rękami i nie wiedziałam co powiedzieć. Kamila zaśmiała się ironicznie widząc moją reakcję, na szczęście przyszedł jej przyjaciel, Mateusz, który mnie uratował.
-Co jest, dziewczyny? Cześć, Blanka.- uśmiechnął się do nas i usiadł obok Kamci. Zaskoczył mnie tym, że wie jak mam na imię. Może i chodzimy do jednej klasy, jednakże nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy jakoś dłużej.
-Coś nie tak?- popatrzył się badawczo na swoją przyjaciółkę, która zrobiła minę "na-serio-jeszcze-pytasz?" a on od razu zrozumiał. Chciałabym mieć takiego przyjaciela, chodzi mi o chłopaka/ Paula jest przy mnie zawsze i kocham ją po przyjacielsku najbardziej na świecie, ale fajnie by było poznać "męskie zdanie" na dany temat.
-Dziewczyny, nie smućcie się.- popatrzył ni to na mnie, ni to na Kamilę. Przecież ja się nie smucę.
-Powiedziałaś Blance?- zwrócił się do dziewczyny. Pokiwała głową.
Zapadło milczenie. Było ciężkie, ale nie nieznośne. Korzystając z okazji postanowiłam zaspokoić moją ciekawość i przyjrzałam się Kamili. Dziewczyna była bardzo zadbana, miała ładny, leciutki makijaż ciemnych, teraz nieco zmęczonych oczu, ładnie wyregulowane, również ciemne brwi i równą cerę. Cienkie, ale kształtne usta delikatnie pomalowała jaśniutką szminką, która pasowała do jej paznokci. Teraz zwróciłam wzrok na Mateusza. Miał włosy opadające na twarz w kolorze ciemnego blondu, takie jak ma Paula. Jego zielone oczy, na które zwracasz uwagę jako pierwsze okalają jasne rzęsy. Ciszę przerwał dzwonek, który rozpoczął kolejną lekcję i zepsuł dobry humor wielu uczniów w tej szkole.

***

-Więc dokąd zaciągniesz mnie najpierw?- roześmiałam się i popatrzyłam na skupioną Paulę. Ona tak bardzo kocha zakupy, że mnie to momentami przeraża. Ma mapę galerii w głowie i zna każdy jeden, nawet najmniejszy zakamarek sklepów z ciuchami i butami. To nie tak, że jest jedną z lasek, które mają większe tipsy niż IQ, po prostu lubi grzebać się w sklepach ze szmatami.
-Boże, zobacz, idealna dla ciebie!- w odpowiedzi zostałam pociągnięta przed wystawę sklepu. Przyjaciółka wskazała jakąś bluzkę palcem.
-Nie.- pokręciłam głową. Raczej noszę rzeczy w kolorze czerni, ewentualnie szarego (nie wliczam w to koszuli) a ta koszulka była biała. Nie lubię białych rzeczy bo kojarzą mi się z zajęciami wychowania fizycznego.
-Oj, zobaczmy chociaż.- Paula pociągnęła mnie za sobą do środka. Po chwili odnalazła szukaną rzecz i razem z wieszakiem przyłożyła ją do mnie.
-Tak samo szpetna jak w witrynie.- skwitowałam, ekspedientka zmierzyła mnie dziwnym wzrokiem, ale jakoś niespecjalnie mnie to obchodzi.
-Nie znasz sięęęę.- jęknęła z dezaprobatą i zaczęła przegrzebywać wieszak opatrzony pokaźnym napisem "SALE"
-Jak ci tam na tych zajęciach, tak w ogóle?- zapytała i przeszła do kolejnej półki. Ja zostałam w miejscu bo wypatrzyłam fajną, ciemnoszarą bluzkę.
-Na tych w MDK'u?- odpowiedziała mi energicznym kiwnięciem głowy.
-Nie wiem, to były tylko jedne zajęcia. Ogólnie wszyscy są sympatyczni, ale trochę zbyt... natarczywi? I wiesz, są niewidomi, więc chcą mnie "zobaczyć" dotykając mojej twarzy. Niespecjalnie mi to pasuje i pewnie wyszłam na nienormalną albo coś...- boję się iść dzisiaj na te cholerne zajęcia. Przecież oni mnie wyśmieją, uciekłam jak ostatnia wariatka. Mam nadzieję, że Ed nic nikomu nie powiedział...
-Nie stlesuj się. Mówisz, że są seldeczni, więc laczej nie będzie żadnych niemiłych sytuacji.- uśmiechnęła się uspokajająco i pokazała mi jakiś sweterek, skinieniem pokazałam jej, by go wzięła.
-To były jedne zajęcia, widziałam ich raz!- fuknęłam. Nienawidzę gdy ona mnie pociesza tak całkiem bez sensu. Temat na chwilę się urwał bo Paula stwierdziła, że mamy dość szmat i, że idziemy do przebieralni. Tam trochę marudziła, że jest gruba chociaż ma super figurę i w sumie ja kupiłam sobie tylko znaleziony przez nią sweterek, a ona wzięła szalik i jakąś kieckę. Zapłaciłyśmy (za hajs ze świąt baluj) i zadowolone ruszyłyśmy dalej.
-A podoba ci się ktoś z tych zajęć?- uśmiechnęła się i zabawnie poruszyła brwiami.
-Widziałam tych ludzi raz!- obruszyłam się.
-Nie próbuj mnie swatać ze wszystkimi na siłę.- dodałam zirytowana.
-Nie chciałabyś mieć się do kogo przytulić?- zrobiła zdziwioną minę.
-Chciałabym. Ale chciałabym najpierw zrozumieć siebie, dopiero potem bawić się w poznawanie innych osób.
-Jesteś tak nie-lomantyczna.- jęknęła z dezaprobatą i skierowała nas do kolejnego sklepu.

***
Wlazłam po schodkach Domu Kultury dzierżąc moją nową zdobycz- starą gitarę Justina. Dał mi ją bo nie jest mu już potrzebna (ma nową) a tą nawet specjalnie nastroił i zmienił struny.  Zbliżyłam się do sali na końcu korytarza. Dobra. Już raz to przeżyłam, więc teraz też dam radę. To tylko lekcja muzyki, tak? Tak. Otworzyłam drzwi. Byłam trochę wcześniej, więc nie wszyscy jeszcze przyszli.
-Dzień dobry. Cześć.- przywitałam się i zbladłam, jeśli to możliwe.
-Cześć Blanka, chodź do nas!- nauczyciel uśmiechnął się przyjaźnie i gestem zachęcił bym podeszła. Popatrzyłam na twarze zwróconych ku mnie osób i starałam się przypomnieć sobie jak mają na imię. Od razu poznałam Oliwkę, która tak bardzo mnie ostatnio speszyła. Była tu też Alicja, która poklepała miejsce obok siebie i ciemnowłosego chłopaka. Obok Alicji siedział także jej chłopak, ale nie pamiętam jak ma na imię.
-Cześć. Blanka, tak?- zapytała gdy zajęłam miejsce obok niej.
-Tak. A ty Alicja?- bądź sympatyczna Blanka, bądź sympatyczna. To będzie moja dzisiejsza mantra.
-Janek.- chłopak z ciemnymi okularami odwrócił się w naszą stronę i uśmiechnął się szczerze.
-Masz bardzo delikatną barwę głosu.- dodał po chwili. Umarłam trochę, ale spokojnie, nie mam czym się przejmować. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem czy to dobrze. Posiedziałam chwilę cicho, odpowiadałam tylko na zadawane mi co jakiś czas pytania. W końcu wszyscy się zebrali i Ed zabrał głos.
-Dziś tak oficjalnie zaczniemy drugie półrocze naszej nauki. Do naszej grupki osób dołączył kolejny diamencik, czyli Blanka, dla tych, których nie było z nami przed Świętami.- tu popatrzył na (jak miałam się z czasem zorientować) Harry'ego i Gabrysię. Zaczerpnął powietrza i kontynuował:
-Dziś zaczniemy też przygotowywać się do konkursu, który jest co lato. I nie, Wiktoria, nie zamienię wam par.- zgromił wzrokiem dziewczynę Janka.
-Dlaczego?!- wykrzyknęła zasmucona.
-Bo z Oliwią jesteście dobrze zgrane, z Jankiem będziecie musieli się dotrzeć, nie mamy na to czasu.
-Proszę mi uwierzyć, że z Wiktorią już się zgraliśmy i dotarliśmy.- wtrącił Jasiek, przez kółko przeszedł stłumiony chichot, o dziwo Ed nie zdenerwował się, ale posłał mu pobłażliwy uśmiech.
-Nie obchodzą mnie wasze sprawy łóżkowe, bawcie się dobrze. Chodzi mi o to, byście dobrze wypadli na konkursie. Za to mam do ciebie prośbę, Janku.
-Przyszła koza do woza.- Jasiek szepnął mi to do ucha tak, że usłyszałam tylko ja i zachichotałam.
-Jako, że ty i Gabrysia jesteście niewidomi miałem was ze sobą. Teraz, gdy jest z nami Blanka myślę, że dacie sobie radę we dwoje. Bez obrazy Gabi, ale Janek gra dłużej od ciebie i wiesz...
-Jasne, nie ma problemu- zaśmiała się dziewczyna.
-Myślę, że to będzie dobry plan. Ty dobrze grasz na gitarze, a Blanka jest spokojną i zdystansowaną osobą, więc utrzyma cię w ryzach. Chcesz być z nią w parze? A ty Blanko, chcesz grać z Jankiem?- zaimponował mi tym, że traktował nas na równi ze sobą, nie każdy nauczyciel tak robi. W sumie nie ma między nami aż tak strasznej różnicy wiekowej.
-Jak dla mnie nie ma problemu.- wzruszyłam ramionami. Szczerze powiedziawszy wolałabym, by z początku pomagał mi Ed, ale nie chcę nic wymyślać.Janek popatrzył pytająco na Wiktorię, ta niemal niezauważalnie zmierzyła mnie wzrokiem i z uśmiechem skinęła głową. Ufają sobie, to kochane.
-Jasne, dla mnie też nie ma problemu.- rozpromienił się.
-No więc świetnie! Usiądźcie parami i trochę się rozegrajcie, skoczę do informacji po broszurki bo oczywiście nie wziąłem.- rudowłosy mężczyzna klasnął w dłonie i energicznym krokiem wyszedł z sali. Zrobił się gwar, ale po chwili wszyscy siedzieli parami. Ja z Jankiem, Oliwia z Wiktorią, Niall z Liamem, Ala z Harrym (ciekawe czemu nie jest z Liamem, skoro ten jest jej chłopakiem) a Gabrysia usiadła obok krzesła Ed'a.
-Znasz chwyty?- z zamyślenia wyrwał mnie Jasiek.
-Chyba tak, mój brat gra na gitarze i miałam okazję go obserwować.- uśmiechnęłam się, ale zaraz przypomniało mi się, że on tego nie widzi i nieco się speszyłam.
-No to pokaż mi. Mów dźwięki spróbuj je zagrać.-wykonałam polecenie, poprawił mnie z trzy razy. Cwaniaczek, jak dobrze słyszy. Reszta próby minęła nam na kłóceniu się o piosenki, które zagra każda z par, na koniec trochę pograliśmy.  Nie było nawet tak źle, Janek w przerwach gadał trochę ze mną, ale na momenty odwracał się do Wiki. Te chwile wykorzystywała Alicja, która zagadywała na wszelkie możliwe sposoby.
-Może wyskoczymy na jakąś herbatkę?- uśmiechnęła się pod koniec zajęć.
-Wiesz, tak w zasadzie to muszę iść bo mam spotkanie z Panem Romanem.- zaczęłam pospiesznie zakładać kurtkę.
-Panem Romanem?- zmarszczyła brwi w podobny sposób do Justina.
-Mój psycholog.- ściszyłam głos. Pokiwała ze zrozumieniem głową.
-Mam nadzieję, że następnym razem cię gdzieś wyciągnę.- uśmiechnęła się do mnie, odpowiedziałam tym samym tylko, że trochę bardziej nieśmiało i wybiegłam na autobus.

***

-Jak się dziś czujesz, Blanko?- głos mojego terapeuty rozlał się jak miód po całym pokoju. Uwielbiam miód, tak w gwoli ścisłości.
-Bardzo dobrze.- uśmiechnęłam się.
-Dlaczego?- zapytał i zaplótł palce w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Byłam dziś na zakupach z Paulą. I na tym kursie.- przewróciłam oczami.
-Poznałaś kogoś?- dopytywał
-Tak, kilka osób. Mamy fajnego nauczyciela i niewielką grupkę, zaledwie dziesięć osób.
-Jak się czujesz wśród tych ludzi?
-W sumie to nie jest źle. Trochę się peszę, ale są bardzo mili. Nie śmieją się z mojej... barwy.
-No widzisz?- uśmiechnął się.
-Są niewidomi.- skwitowałam. Pan Roman parsknął śmiechem.
-Przepraszam cię, na prawdę.
-Nic się nie stało.- odparłam.
-Nie wszyscy są niewidomi, jest pół na pół.- dodałam. Dalej rozmowa toczyła się już swoim spokojnym i bardzo oczyszczającym torem. Opowiedziałam psychologowi o moim wybryku u ojca, niespecjalnie mu się to podobało, ale nie negował mnie, uwielbiam go za to. Spotkanie jak zwykle skończyło się jak dla mnie zbyt szybko i musiałam już wracać do domu. Zmęczona padłam spać gdy tylko skończyłam lekcje z francuskiego. Zbyt intensywny dzień, matko.



♣♣♣
TADA! Patrzcie jak dziś wyszło długo! :D Jak Wam się podoba? 8) Akcja powoli zaczyna się rozwijać, zaczniemy co raz to głębiej wbijać się w osobowości naszych bohaterów :D Kto i dlaczego Wam najbardziej przypadł do gustu? :) Jak rozwiną się nowe znajomości Blanki? I czy to w ogóle nastąpi? Piszcie mi co tam Wam przyjdzie do głowy.
I komentujcie, proszę bo komentarze karmią wenę :D
Pochwalę się: rozdział ma jakieś 2300 słów :D Trochę mniej, bo liczy się też ta notka pod rozdziałem, ale jednak to dość dużo! XD
Ps. Wolicie dłuższe rozdziały (takie jak ten, może i więcej) trochę rzadziej, czy krótsze, ale częściej? Ja nie wiem, piszcie jaka forma się wam podoba :>
I WAŻNE: czy Paula ma nie wymawiać 'r'? Naczy, czy mam to tak zapisywać? Napiszcie mi jak będzie lepiej :>
A teraz zapraszam na: 
 
Cieplutko pozdrawiam, 
Miśka

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 4

-Mamo, ale ja nie chcę jechać do niego na Święta.- wtuliłam się w koszulkę mojej rodzicielki i łkałam jak małe dziecko, mimo że mój telefon dzwoni już drugi raz. Muszę jechać do mojego ojca na święta. Nie chcę,  nie chcę, nie chcę. Nie lubię mojego ojca, sam sobie na to zasłużył zostawiając mamę. To ten typ człowieka, który myśli, że jak da mi nowy telefon, Air Maxy i trzy stówy "kieszonkowego" to będę go kochać i uwielbiać. Otóż nie, nie będę. Ma mnie i Justina w dupie przez praktycznie cały rok, na urodziny wysyła pieprzony breloczek zespołu, który lubiłam cztery lata temu i kopertę z hajsem i jest z siebie bardzo zadowolony.
-No już siostra, daj spokój. Chodź, tata czeka, nie będzie przecież tak źle.- przytulił mnie, tym samym wyciągając z objęć mamy.
-Pa, wesołych Świąt.- zwróciłam się do kobiety kiedy wychodziliśmy i poszłam za bratem, który zabrał mój plecak. Może trochę przesadzam z tym jak przeżywam wyjazd do taty, ale to Wigilia, chcę ja spędzić z najbliższymi, nie z tatą.
-Siostra, noo. Nie będzie przecież tak źle.- Justin pogłaskał mnie po głowie gdy zjeżdżaliśmy windą na dół.
-Wiesz, że nie cierpię naszego ojca.
-Wiem, ale będzie mu przykro.- odparł i podał mi chusteczkę, którą wyciągnął z mojej kieszeni.
-A nam nie jest przykro? Naszej mamie nie jest przykro? Cholera, Justin! Zastanów się!- zdenerwowana machnęłam ręką by wziąć od niego chustkę.
-No już, spokój, wyglądasz jak półtora nieszczęścia, popraw włosy. I zapnij się! Czemu wzięłaś tę cienką kurtkę?- pomiędzy brwiami, które zmarszczył powstała kreska, taka sama jak ma mama. Ogólnie on bardziej wdał się w wygląd mamy, ja (niestety) jestem podobna do taty. No, może poza kolorystyką. Mój brat poza wyglądem odziedziczył po mamie niesamowitą chęć kontrolowania mnie. I poza momentami w których się kłócimy (no dobra, to nie są momenty, cały czas się kłócimy) traktuje mnie niemal protekcjonalnie, jak dziecko. Chyba, że ma wyjątkowo dobry humor, wtedy używa wobec mnie tonu jak do Amandy (którą oczywiście ze sobą zabrał. I ubrał jej idiotyczny sweterek żeby nie było jej zimno. On jest chory psychicznie, serio) Winda dojechała na dół, otworzyła się. Przed nami stał ucieszony ojciec.Justin przywitał się z nim w charakterystyczny, męski sposób.
-Hej tato!- zawołałam bo nadeszła moja kolej. Byłam pewna, że zaczeka na nas przed samochodem.
-Moje dzieci.- przyciągnął nas do siebie i przytulił tak mocno, że nie mam najmniejszych szans na nabranie powietrza.
-Tak się cieszę, że spędzę z wami te Święta.- nie odpowiedzieliśmy bo skupiliśmy się na walce o tlen.
-No już dobra, chodźcie.- wziął od mojego brata plecaki i niemal podskakując poszedł do samochodu.
-Zobacz, jak się cieszy, przestań się fochać- szepnął mój brat, ale zbyłam go gestem.
-Blanko, płakałaś?- zapytał tata patrząc we wsteczne lusterko.
-Nie, to tylko alergia, ścierałam kurz i wiesz.- uśmiechnęłam się uspokajająco, próbuję być miła.  Oczywiście mój tatuś nie pamięta, że nie mam alergii na kurz.
-A jak tam w szkole?- bezradnie próbował podtrzymać dyskusję.
-Jezu, nie wiem jak przeżyję do końca roku szkolnego. -zaśmiał się Justin.
-A u ciebie, córciu?
-Tak jak zawsze.- wzruszyłam ramionami. 
-A jak jest zawsze.- uśmiechnął się znów zerkając w tylne lusterko i zatrzymując się na światłach.
-Jakbyś był zawsze, to byś wiedział.- jego uśmiech zbladł, a ja ostentacyjnie wsadziłam słuchawki w uszy.

***

Mieszkanie mojego ojca jest takie samo jak on: drogie, wysokie, stylowe i sztuczne. Wszystko jest utrzymane w kolorach bieli i czerni na wysoki pomysł, panuje minimalizm, więc jest tu po prostu pusto i "zimno". Pokój, który zajmuję jest większy niż salon i kuchnia w moim mieszkaniu razem wzięte, mam nawet osobną łazienkę i garderobę, która jest bezużyteczna bo stoi pusta, nie mam tu żadnych swoich rzeczy.
Wigilia wyszła strasznie sztuczna, siedzieliśmy we trójkę przy stole zastawionym potrawami z garmażerki. Tata próbował zaczynać jakieś tematy, ale przy pytaniu "Jak się czuje wasza mama?" pozwoliłam sobie odpuścić naszą BARDZO rodzinną wieczerzę i zamknęłam się w swoim pokoju. Zadzwoniłam do Pauli.
-Cześć Duszyczko, jak się czujesz?- odebrała po trzech sygnałach mimo, że jest na Wigilii u swojej babci. Kocham ją za to.
-Cudnie, jak zawsze u mojego tatusia.- prychnęłam z sarkazmem.
-Ale jest aż tak źle?
-Tak. Zapytał o to, jak czuje się mama.
-Przecież się stala, odpuść mu tlochę.- jęknęła w słuchawkę.
-Doskonale wiesz jaki jest!- odparłam rozeźlona, co ona mi w ogóle proponuje?
-Dobla, nie chcę się kłócić. Jak minęła ci lekcja w MDK'u?
-Cudnie, jak wszystko w ostatnich dniach. Przynajmniej mamy fajnego nauczyciela. Ludzie też nie są źli, ale sam fakt tego, że czegoś ode mnie chcą mnie odstręcza.- rzuciłam się na mięciutkie łóżko pełne poduszek. Paula próbowała mnie jakoś pocieszać i wmówić, że się przezywczaję i, że Święta nie będą takie złe, ale już po chwili ktoś ją zawołał i musiała iść. Nie zatrzymywałam jej, ma ważniejsze sprawy na głowie.

***

Siedzę sama od kilku godzin, Justin wołał mnie dwa razy, ale ja nie chciałam iść.  Patrzyłam przez wielkie okno na udekorowane centrum miasta (z dwudziestego któregoś piętra wygląda to prześwietnie) gdy rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do mojego pokoju wszedł tata. Trzymał w rękach prezent, który prawdopodobnie jest wart więcej niż całe moje życie. Podał go mi, popatrzyłam na niego pytająco.
-Otwórz.- skinął głową. Prezent został na prawdę ślicznie opakowany, miał ładną, materiałową wstążkę i biały, delikatnie zdobiony w małe gwiazdki papier. Rozwiązałam wszystko ostrożnie, szkoda niszczyć. zobaczyłam małe pudełeczko z jakimiś perfumami, coś jakby pudełko na wisiorek i coś przewiązanego niezdarnie, widać, że tata pakował to sam. rozerwałam papier i zobaczyłam kilkanaście zdjęć przedziurawionych i związanych razem. Zaczęłam je przeglądać. Na pierwszym ja z tatą, siedzimy na gigantycznym dinozaurze, miałam kilka lat. Kolejne, ja z tatą, pozujemy obok zbudowanego przez nas bałwana. Następne, ja z tatą, stoimy po kostki w wodzie i trzymamy złowione, zawieszone na żyłkach rybki. Kolejne, ja z tatą, stoję przebrana za królewnę, pamiętam, ze było to w trzeciej klasie. Następne, czas cofnął się o siedemnaście lat, tata trzyma mnie maleńką na rękach, wyglądam jakbym dopiero co się urodziła. Były zdjęcia z tego jak byliśmy nad jeziorem, jak jechałam z tatą na karuzeli, jak próbowałam uczyć się żonglować, mój ojciec łapie piłeczki (co by nie mówić, mój tata jest w tym absolutnym mistrzem) Zaczęłam płakać.
-I czemu to wszystko zepsułeś?- zapytałam odkładając zdjęcia na inne pudełeczka.
-Nie zepsułem, nadal może tak być. To ty mnie przekreślasz. Nie wiesz nawet jak się staram...
-Starasz się? Nie mam pretensji o to, że zostawiłeś moją mamę, już mi przeszło! Mam żal o to, że przypominasz sobie o mnie, o Justinie tylko w Święta! Nie wiesz o nas nic, nie wiesz czego słuchamy, czym się interesujemy. Wiesz w której jestem klasie?
-Drugiej.- odparł pewnie, wstałam.
-Ale w "A", "B" czy "C"?- prześwietliłam go wzrokiem, nie odpowiedział.
-No właśnie.- skrzyżowałam ręce na piersi.
-Bo ze mną nie rozmawiasz! Zbywasz moje pytania półsłówkami!- również wstał.
-A kiedy, poza dniem dzisiejszym, chciałeś ze mną rozmawiać? Kiedy do mnie zadzwoniłeś?- zapytałam płacząc na całego. Znów nie otrzymałam odpowiedzi.
-NIGDY na nic nie masz czasu! NIGDY nic cię nie obchodzi!- krzyknęłam w jego stronę.
-Ależ obchodzi mnie!- również podniósł głos.
-Niby co? Jak się czuje mama? Weź, odpuść!- odwróciłam się do niego tyłem.
-Co tu się dzieje, czemu tak krzyczycie?- do pokoju wpadł Justin.
-Zgadnij!- wrzasnęłam zakrywając twarz dłońmi.
-Czemu wy nigdy nie możecie zachowywać się normalnie?! Wiecznie się tylko kłócicie! Są cholerne Święta, nie możecie odpuścić?!
-Nie!- prychnęłam, zaczęłam się trząść, nie wzięłam tabletek na uspokojenie, super.
-Świetnie!- krzyknął chłopak i trzasnął drzwiami. Tata podszedł do mnie, próbował mnie przytulić, ale odepchnęłam go od siebie i kazałam wyjść z pokoju.

Nazajutrz, zanim ktokolwiek wstał wróciłam do domu pociągiem, zostawiłam tylko karteczkę na blacie żeby się nie zastanawiali co się ze mną stało.

***

Mama nie była zła kiedy wróciłam. Nie powiedziała nic, nie miała pretensji, ale słyszałam, że długo rozmawiała z tatą. Paula nadal nie wróciła od babci, więc Sylwester spędzę całkiem sama, mama idzie do koleżanki a Jason został u taty dłużej, jadą razem na Noworoczne Narty. Mam wolne. Poszłam do sklepu żeby kupić coś do picia (bez procentów) i jakieś chrupki. Stałam właśnie przy kasie z oranżadą i tymi przeklętymi chipsami kiedy w kasie obok zobaczyłam kilka osób z mojej klasy z kimś starszych, kupowali alkohol i alkohol i jeszcze trochę alkoholu.
-Wpadniesz na naszą imprezę?- zagadała mnie jedna z dziewczyn, która mimo, ze zakrywałam się kołnierzykiem mnie rozpoznała.
-Nieee, mam już jakieś plany.- odparłam z uśmiechem. Dziewczyna zmierzyła wzrokiem mnie oraz moje zakupy i pokiwała głową.
-Ok rozumiem. Ale jesteś chora? Wyglądasz tak jakoś mizernie.- w tym momencie odwróciło się dwóch chłopaków, nie z naszej szkoły. Poczułam jak uginają się pode mną nogi, skąd biorą się tak ładni ludzie?
-Trochę źle się czuję, ale to nic.- zaśmiałam się. Chłopcy powiedzieli do siebie coś, czego nie usłyszałam, popatrzyli się na mnie, zaśmiali i odwrócili się znów do kasy.
-No to miłej zabawy, skoro masz plany, na pewno tak będzie.- dziewczyna znów obrzuciła mnie pełnym pogardy wzrokiem
-No jasne!- uśmiechnęłam się i zapłaciłam kasjerce. Oddaliłam się szybko i desperacko spróbowałam poprawić swój beznadziejny stan. Jak to się dzieje, że zawsze kiedy wyglądam beznadziejnie kogoś spotykam, a kiedy jest nawet nawet, takie względne sześć na dziesięć  ulice są opustoszałe? To serio nie fair.

Noc sylwestrową spędziłam zaiste szampańsko, objadłam się chrupek i obejrzałam trzy babskie filmy, które jak są urocze, tak nijak nie mają w sobie prawdy. I zasnęłam o jedenastej, ups. Wprawdzie obudziły mnie fajerwerki, zobaczyłam je, odpisałam Pauli na sms'a z życzeniami, ale po piętnastu minutach znów poszłam spać. No cóż, nie jestem imprezowy typem.




♣♣♣
No więc mamy kolejny rozdział! :D Jak Wam się podoba? mam nadzieję, że nie macie żalu o to, że nie ma dziś Janka? Odbijemy to sobie w kolejnym rozdziale :> Ale komentujcie i piszcie mi co myślicie o kłótni Blanki z tatą i czy relacje rodzeństwa jakoś się zmienią? :> I inne rzeczy, które przyjdą Wam do głowy :> 
Teraz zapraszam na:
Cieplutko pozdrawiam,
Miśka

wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 3

Generalnie kicz. Przedświąteczny kicz, który jest dosłownie wszędzie, w każdym najmniejszym zakamarku i na każdym centymetrze każdej sklepowej wystawy.W przeciwieństwie do śniegu, którego nie spadł ani jeden złamany, parszywy płatek i gdyby nie wszechobecne światełka byłoby bardzo szaro i smutno. Ale nie jest szaro i smutno, więc nie ma nad czym się zastanawiać. Wkurzają mnie tylko laski przebrane za aniołki, które są tak natarczywe w rozdawaniu ulotek, gratisów czy zachęcaniu do zrobienia sobie zdjęcia z Mikołajem za "kilka złotych". Czy wyglądam na osobę, która wierzy w Mikołaja i chce z nim zdjęcie? Nie sądzę. Ja wiem, że to ich praca i, że one tak muszą, ale krew mnie zalewa gdy widzę ich bezmyślność. Chociaż nie ma co się irytować, mają taką pracę bo gdyby nie były tak bezmyślne robiłyby coś ambitniejszego niż rozdawanie ulotek i uśmiechanie się pomimo niewygodnych, anielskich skrzydeł, które wpijają się w ramiona. Założę się, że połowa to humany, hehe, nieśmieszne.
-Dobra, co chcesz kupić?- zapytałam Pauli, która przyglądała się wystawie sklepu rowerowego.
-Może bidony dla chłopaków? W sumie jeżdżą tymi lowelami to im się przyda, plawda?- popatrzyła się na mnie pytającym wzrokiem i popukała palcem w szybkę.
-A nie mają żadnych bidonów?
-Mają, ale są stale. Wrzucę im do ślodka jakieś słodycze i będzie ok.- i tym sposobem zakupiłyśmy bidony. Paula ma dwójkę młodszych braci, którzy wytrwale uskuteczniają kolarstwo górskie i całkiem nieźle im to idzie, są w jakimś klubie. Ruszyłyśmy dalej, kupiłam mamie ładny, biały wazon, który wygląda jakby był stłuczony. Miła pani ekspedientka nawet mi go zapakowała, bardzo się z tego cieszę bo moje pakowanie wygląda tak, że opakowanie zawiera więcej taśmy i nienawiści do świata niż papieru ozdobnego.
-A masz coś dla Cynamona?
-Właśnie nie. Myślałam nad płytą Ciężkich puszek, ale ty już mu dałaś zglać od siebie, głupia łajzo.- tyknęła mnie w ramię.
-Daj mu kaktusa.- wzruszyłam ramionami i pokazałam na kwiaciarnię.
-Co? Czemu kaktusa?
-Bo to bez sensu. Poza tym: kto nie lubi kaktusów? Nie trzeba ich podlewać i w ogóle. A te są kwitnące i mają urocze czapeczki mikołajów, zobacz.- zbliżyłyśmy się do witryny, na której rzeczywiście stały kaktusy. Niektóre miały ładne, różowe lub żółte kwiatuszki wyrastające jakoś od boku i na każdym kaktusie była malutka, filcowa czapeczka mikołaja, wyglądało to uroczo.
-Napiszesz mu na doniczce, że jest super chłopakiem, że go kochasz ponad swe życie i inne takie tandetne teksty. Spodoba mu się, tak myślę.
-No dobla, jak coś to to będzie twoja wina. I pomożesz mi lysować po tej doniczce.
-Niby z jakiej racji mam ci pomagać?- zaśmiałam się i otworzyłam przyjaciółce drzwi do kwiaciarni, uderzyło nas ciepłe, pachnące powietrze.
-Bo cię ploszę.- uśmiechnęła się rozbrajająco i zwrociła się to wlaścicielki kwiaciarni
-Dzień dobly, chciałyśmy plosić o jednego kaktusa. Tego z lóżowym kwiatkiem.- zakupiłyśmy kaktusa, którego schowałyśmy w pudełeczko i owinęłyśmy szalikiem by nie zmarzł, w końcu to roślinka, która lubi ciepło i udałyśmy się na poszukiwanie pisaków do szkła. Po drodze kupiłam Justinowi urocze, reniferkowe skarpetki i słuchawki bo ciągle potrzebuje nowych, Amanda przegryza mu kabelki. Głupi gryzoń. W sensie, że szynszyla, nie mój brat.

***

-Dzień dobry, chciałabym się zapytać o wolne miejsce na jakieś kółka, te tematy.- zagadałam jakąś kobietkę w pokoju "informacja". Jestem już w MDK'u ( Miejski Dom Kultury) i muszę się na coś zapisać.
Ta dziewczyna, w zasadzie już raczej nie dziewczyna bo kobieta, do której się zwróciłam przypomina jedną z tych przerażających pań na poczcie ze zbyt czerwoną szminką na ustach i sposobem poruszania się, który wskazuje na straszne zmęczenie i zniechęcenie życiem.
-Czy sądzisz, że w połowie roku szkolnego są miejsca na jakiś zajęciach?
-Tak.- odparłam pewnie. Wiem, że nic nie ma, ale chcę jej zrobić na złość i zmusić ją do szukania.
-No to ja ci mówię, że nic nie ma.-prychnęła i odwróciła się w stronę monitora, zapewne myśląc, że tak po prostu odpuszczę.
-Ale proszę sprawdzić.- oparłam się o blat. Nagle pojawił się obok mnie rudowłosy mężczyzna z lekkim zarostem i gitarą w ręku.
-Zapisz się do mnie, jeśli nie odpychają cię niewidomi.- odskoczyłam od niego przestraszona.
-Dzień dobry.- fuknęłam wkurzona.
-Dzień dobry.- roześmiał się facet.
-A jakie zajęcia pan prowadzi?- zapytałam, może trochę głupio bo trzyma gitarę. Ale z drugiej strony wspomniał o niewidomych, więc nie sądzę by oni grali na gitarze.
-Lekcje gry na gitarze.- z uśmiechem wskazał na instrument potwierdzając moje przypuszczenia.
-Z niewidomymi?
-Z niewidomymi.- przytaknął.
-No to mój poziom.- roześmiałam się, to zabrzmiało chyba trochę chamsko, ale trudno.
-Żebyś się nie zdziwiła. Wpadnij do nas pojutrze o szesnastej, zobaczysz jak to jest.
-Mam ci ją zapisać?- kobieta, która była mną widocznie zirytowana zapytała się faceta od gitary, który spojrzał na mnie pytająco.
-Nie, na razie nie. Zobaczę po tych zajęciach. Szesnasta, tak?
-Tak, szesnasta. W sali numer pięć, jest tam, na końcu korytarza- wskazał palcem i z uśmiechem kiwnął głową na pożegnanie. Odpowiedziałam tym samym i ruszyłam w stronę wyjścia. Mam nadzieję, że zdążę na przystanek.

***

Dzień pierwszych zajęć.

Moja kuchnia jest cudownym miejscem. Zwłaszcza o wschodzie słońca. Z powodów znanych tylko mojemu umysłowi obudziłam się o piątej trzydzieści i za nic nie mogłam zasnąć. Teraz siedzę na blacie w kuchni z twarzą przyklejoną do szyby i gapię się na zaróżowione niebo, na złote błyski lekko odbijające się w szarowatych chmurach i na latające w kółko ptaki. Na tle tego kolorowego przedstawienia słonecznych promieni widnieje szare miasto z blokami, kominami i wielkimi oświetlonymi banerami, które mówią o rzeczach dobijająco niepotrzebnych. Nieco niżej samochody trwają w swojej niekończącej się podróży i wiozą ludzi do pracy. Dziś wyjątkowo do szkoły nie, jako uczniowie mamy już wolne i zapuszczamy korzenie przed komputerami.  Świetnie. I jakże świątecznie, nie ma co.
Mojej mamy nie ma już w domu bo siedzi w pracy i robi ludziom kremy na jakieś parchy i inne niesmaczne, ale ludzkie rzeczy. Nigdy nie ma jej w domu, jest zbyt zapracowana i zajęta wiązaniem końca z końcem. (To przez mojego ojca, który ją zostawil) Nie pozwala mi chodzić do pracy "bo i tak mam szkołę i inne sprawy" A Justin... Justin to Justin, nie można wymagać od niego więcej niż opieki nad szynszylą.
Słońce wzeszło już na tyle, że nie maluje chmur, po prostu oświetla wszystko i rzuca długie, zniekształcone cienie. A ja nadal siedzę na blacie i patrzę się na miasto, które jest zapomnianym strychem świata, zbierają się tu tylko pajęczyny i niepotrzebne graty takie jak ja.

***

Jest za trzy szesnasta, wlazłam po kamiennych, szerokich schodkach MDK'u i otworzyłam ciężkie, białe drzwi. Uśmiechnęłam się promiennym uśmiechem, który mimo złudnej uprzejmości wręcz ociekał sarkazmem do pani z pokoju "informacja" i poszłam do sali numer pięć.
Trzy głębokie wdechy.
Wchodzę.
Gwar na moment cichnie, wszyscy patrzą się na mnie przez chwilę jakby się mnie spodziewali i powoli każda twarz rozjaśnia się uśmiechem. Naczy, patrzą się ci, co mogą się patrzeć. Mniej więcej połowa osób ma ciemne, grube okulary, przez które ciężko coś zobaczyć, ale im to nie przeszkadza, przecież nie widzą nic przez to, że są ślepi.
-Ym, dzień dobry? Hej, czy coś.- poruszyłam w powietrzu ręką, próbowałam pomachać. Nie ma się co stresować, idiotko. To zwykłe osoby, uspokój się. Wdech, wydech.
-No witamy, czekaliśmy na ciebie, chodź, przedstawisz się.- rudowłosy nauczyciel ze wczoraj przywołał mnie do grupki ludzi siedzących w kółku naokoło dywanu. Jezu, umrę. Za dużo ludzi w jednym miejscu, którzy się na mnie patrzą. Wróć, zwracają uwagę bo nie wszyscy patrzą. Jezus, muszę się uspokoić.
-Noo... Mam na imię Blanka. Jestem w drugiej klasie liceum na profilu językowym. Ym... Lubię... słuchać muzyki i... Jezu, nie jestem ciekawą osobą, nie wiem co mam mówić. - zasłoniłam twarz rękami, nienawidzę mówić coś do większej grupki osób. Trzęsą mi się ręce i czuję jak po plecach spłynęła mi kropelka potu. Spokojnie.
-Nie stresuj się tak, przecież nie chcemy się zjeść. Mam na nazwisko Sheeran, na imię Edward, ale to imię jest głupie i mów do mnie Ed, to zdrobnienie. Przyleciałem do Polski trzy lata temu by móc zamieszkać z dziewczyną, ale coś nam nie wyszło. Obecnie mam dwadzieścia cztery lata i uczę muzyki tutaj oraz w dwóch szkołach.- uśmiechnął się szeroko i wskazał na dziewczynę, która miała się przedstawić.
-Elo, jestem Alicja i... czytam w nocy zamiast spać. Lubię piżamy, perfumy i muzykę, to chyba logiczne. Mam siedemnaście lat i nie wiem co zrobię z życiem po liceum, dzięki.- jej głos był tak ciepły i przyjemy, że masz wrażenie, że mówi do ciebie twoja mama gdy jesteś chory. Efekt psuł ubiór, który wskazywał na to, że ta dziewczyna ukradnie ci kota, zmieli go i odda cześć szatanowi. Ala oddała głos kolejnej osobie.
-Jestem Liam, nie widzę od roku z hakiem i umawiam się z tą frajerką.- tu chłopak klepnął dziewczynę (Alicję) w ramię.
-Lubię Disneya, nie śmiej się. Lubię gotować i lubię jeść. Ale nie łyżką, ok. Teraz ty, Niall.- zwrócił się w stronę blondyna.
-Jak wspomniał mój przyjaciel, mam na imię Niall i z początku byłem opiekunem Liama. Nie wiem, cóż mógłbym o sobie powiedzieć, głupio przytaczać tak losowe fakty o sobie samym. Niemniej jednak nie wypada się nie przedstawić, więc powiem ci, że moimi ulubionymi filmami zdecydowanie są te straszne, wprost ubóstwiam horrory. Nie przepadam za to za królikami, wyglądają parszywie z tymi swoimi czerwonymi oczami, niektóre tak mają, na prawdę.- blondyn ma dziwny sposób mówienia, da się to odczuć od razu. Klepnął dziewczynę siedzącą obok niego w ramię i przekazał jej głos.
-Mam na imię Oliwia, nie widzę od urodzenia. Uwielbiam morze, zwłaszcza polskie. Chcę kiedyś wyjechać do Szwecji i założyć tam hodowlę psów. Kocham żółty ser z czekoladą. Jeśli chcesz żebym cię polubiła- daj mi go.- zaśmiałam się cicho, to absurdalne. Kolejna osoba.
-Mam na imię Janek, straciłem wzrok trzy lata temu w wypadku samochodowym i przez to porzuciłem jazdę na rowerze.- narzucił mi niepokojącą myśl o braciach Pauli.
-Teraz wszystkim co mam jest muzyka i audiobooki. I moja dziewczyna, Wiktoria.- ciemnowłosy chłopak pokazał na sympatyczną dziewczynę siedzącą obok niego.
-Jestem Wiktoria, mam osiemnaście lat od jakiegoś tygodnia i kolekcjonuję znaczki, guziki oraz pocztówki. Mimo tego, że jestem strasznym chomikiem muszę mieć wszystko ładnie poukładanie.- tak jak włosy. Ale to już dodałam swoich myślach. To byli już wszyscy.
-Do naszej małej grupki należy jeszcze Gabrysia, która wyjechała już na święta i Harry, który się rozchorował.- Ed posłał mi łagodne spojrzenie. Zaczął mówić coś o konkursie gitarowym dla osób niewidomych i o tym, że możemy do niego przystąpić. Potem zaczęli grać kolędy a ja rozpłynęłam się jak masło na ciepłej kukurydzy. Nigdy nie przypuszczałabym, że osoby niewidome będą grały aż tak dobrze. Cóż, takie rzeczy nazywa się talentem. W trakcie zajęć, które zleciały niespodziewanie szybko rozejrzałam się po sali. Miała ładne, ciepłe kolory na ścianach, wyciszone okna i drzwi. Na środku leżał dywan z rysunkiem ósemki (to ta nutka z 'ogonkiem" ;>) a przy ścianach stały półki z różnymi instrumentami, książkami, zeszytami i różnymi nagrodami w klimacie muzycznym. W rogu stało wysłużone pianino z kolorowymi klawiszami, na którym stały kwiatki doniczkowe. Urocze miejsce, takie... przyjazne.
Po zajęciach wszyscy podeszli do mnie i chcieli być mili, ale mega mnie stresowali. Szalę goryczy przechyliła Oliwia.
-Mogę cię zobaczyć?- nie czekając na odpowiedź wyciągnęła rękę by dotknąć mojej twarzy.
-Nie, stop, nie dotykaj mnie!- powiedziałam za głośno i spanikowana zrobiłam krok w tył, wpadłam na nauczyciela i ciemnowłosego chłopaka (bodajże Janka) Przeprosiłam wszystkich naprędce i z płaczem wyszłam z klasy. Odeszłam parę metrów i osunęłam się po zimnej ścianie.
-Spokojnie, spokojnie, spokojnie, spokojnie.- szeptałam sama do siebie. Boję się ludzi, nienawidzę takich sytuacji!
-Blanka, co się stało?- Ed usiadł obok mnie, ale po chwili zreflektował się i zwiększył odległość.
-Nic takiego, zestresowałam się trochę, no i ten. To nic takiego.
-Przecież widzę, że...- przerwałam mu.
-Wszystko jest ok! Proszę przestać pytać, przecież mówię, że jest dobrze!- wybuchłam. Daj mi spokój, człowieku, błagam. Mężczyzna jakby się przestraszył, ale po chwili wyraz jego twarzy przybrał uspokajający wyraz.
-Dobrze, ale jeśli coś będzie nie tak możesz mi o tym powiedzieć, jasne? Proszę, twoja kurtka. Mam nadzieję, że zobaczę cię na kolejnych zajęciach?- chcąc poprawić swoją reputację przyjęłam okrycie z uśmiechem i odprałam
-Tak, przyjdę na pewno. Dopiero po świętach? I też w czwartek na szesnastą?- nauczyciel przytaknął, uśmiechnął się i wrócił pod drzwi aby je zamknąć. Ruszyłam w stronę wyjścia, chcę do domu.




 ♣♣♣
Proszę bardzo, oto jest rozdział! :D Jak Wam się podoba? :D Co myślicie o bohaterach? Piszcie koniecznie w komentarzach! Mam nadzieję, że się postaracie bo dziś rozdział wyszedł dłuuugi! :D 
Muszę szybko spadać, więc:
Teraz zapraszam na:

Cieplutko pozdrawiam
Miśka

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 2

  Szósta czterdzieści, mój mózg rozumie tylko proste polecenia. Zapalić światło. Ok, da się zrobić, ale trochę razi. Teraz weź jakie ubrania. Ta koszulka? Ok, może być. Teraz do łazienki. Czekaj, wróć, jeszcze bielizna, debilko. Zamknij szafkę. Ok. Usłyszałam szmer w pokoju obok. Wstał Justin i pewnie też chce wykonać poranną toaletę, moje zmysły natychmiast się wyostrzyły. Rzuciłam się w stronę drzwi.
-Moja łazienka!- krzyknęliśmy w tym samym momencie. Szarpaliśmy się chwilę i odpychaliśmy od klamki jakby zależało od tego nasze życie, ale mój brat ostatecznie wygrał. Powinien być gentlemanem, czy coś. Zniechęcona poszłam zrobić sobie kawę, od czegoś trzeba zacząć. Nie ma mleka, cudnie. Zagapiłam się w okno, za którym można było dostrzec udekorowane na święta mieszkania i sklepy, ale nie było widać ani jednego płatka śniegu. Nic, w ogóle zero jakiegokolwiek śladu białego puchu. Nie liczę waty, którą niektórzy kładą na choinki bo ona jest ohydna, nie żeby coś.
-Wolne.- mój brat wlazł do gościnnego i zdjął z ramienia Amandę by móc dać jej jeść. Ta szynszyla kiedyś zamorduje go jak będzie spał, tylko udaje jego miłość życia.
-Niepokoi mnie to, że okazujesz więcej uczucia gryzoniowi, niż swojej dziewczynie.- parsknęłam śmiechem widząc jego zdegustowaną minę.
-Nie mam dziewczyny idiotko, to może dlatego.- fuknęłam na niego i dzierżąc niedokończoną kawę zamknęłam się w łazience. Szybko rozczesałam blade włosy i moją prostą grzywkę. Dałabym wszystko by móc je pofarbować, ale to niemożliwe (próbowałam już kilka razy i zawsze mogłam wyjmować sobie kłaki garściami.) Dopiłam resztkę kawki i zaczęłam myć zęby. Założyłam sobie kolorowe soczewki bo mój kolor oczu jest dość... wyblakły i oczy po prostu wyglądają brzydko. Poza tym mam wadę wzroku.
-Blanka, spóźnisz się!- krzyknęła zza drzwi moja mama gdy nakładałam na twarz krem z filtrem. Robię to nawet zimą bo mam mega wrażliwą skórę, której ciągle coś jest.
-Idę, już idę, spokojnie.- wyszłam z toalety, szybko wsunęłam na nogi buty i zarzuciłam kurtkę. Moja mama dała mi kanapkę i pouczyła, że mam się zapiąć i założyć porządnie szalik, ale ja nie mam na to czasu, wiec powiedziałam jej, że ją kocham i, że może dziś wrócę później. Nie zdążyłam ze śniadaniem przez Justina (frajer), ale trudno, zjem w autobusie.

***

  Moja szkoła jest typową "przechowalnią", "masówką" albo "taśmówką". Różnie określa się takie typowo miejskie szkoły bez większego polotu, najwyższych wyników na maturze w całym województwie i bez dwudziestu osób na roku ze średnią "sześć-zero". Mimo wszystko lubię moją klasę o profilu językowym. Mamy angielski, niemiecki i francuski, który absolutnie kocham, chcę kiedyś zostać tłumaczem, więc te przedmioty bardzo mi odpowiadają.
-Cześć, Blanka.- podbiegła do mnie Paula, moja najukochańsza przyjaciółka, która zachowuje się jakby była sobota, a ona spała spokojnie jedenaście godzin i wypiła  trzy bardzo, bardzo, bardzo mocne kawy. Poklepała mnie po ramieniu (zawsze tak robi) co w zamierzeniu miało dodać mi otuchy na cały dzisiejszy dzień, ale w praktyce trwale uszkodziło mój staw. Paula to niewymownie żywa dziewczyna, która udziela się we wszystkich apelach szkolnych jakie istnieją, jest kapitanem drużyny siatkarskiej, biega w maratonach i ciągle robi milion różnych rzeczy, na które ja nie miałabym siły przez pięć minut. Wydaje mi się, że jest taka żywa przez swoją nietypową politykę żywieniową: je mięso, je mnóstwo owoców, ale nie ruszy żadnych warzyw. Żadnych. Nie je nawet frytek czy pizzy bo są z 'zieleniną'. W sumie jej nietypowa dieta narodziła się, gdy chłopak (wegetarianin), który jej się kiedyś podobał dał jej kosza. Stwierdziła, że jest głupi, jego sposób odżywiania się jest głupi i zrobiła mu dokładnie na przekór. Właśnie dlatego tak bardzo ją uwielbiam. Ma na wszystko swój własny sposób i nie przejmuje się porażkami. Obecnie jest w związku z chłopakiem, na którego mówimy Cynamon i bez zastanowienia mogę powiedzieć, że jest szczęściarą. Udałyśmy się pod klasę od geografii bo zaraz zaczną się lekcje i zastałyśmy tam siedemnaście nic nie obchodzących mnie osób. Z dwoma wyjątkami. Jeden z nich to Kamila, która jest dokładnie tym typem osoby, której czasem ma się ochotę powiedzieć, że po to ma głos w swojej głowie by go słuchać i czasem zamilknąć. Nie jest tępą sobą, można by rzec, że dostrzega znacznie więcej spraw niż inni. Kamila jest bardzo ładną brunetką i kręciłoby się dookoła niej bardzo dużo chłopców, gdyby nie to, że jest lesbijką. Tuż obok niej siedzi zielonooki chłopak o imieniu Mateusz, który cierpliwie słucha monologów przyjaciółki i w ogóle trafił do naszej klasy jakby przypadkiem. Moim skromnym zdaniem pasowałby raczej do klasy o profilu artystycznym bo jego rysunki są ładniejsze niż moje zdjęcia, ale to już jego wybór. Generalnie jest chłopakiem bardzo zamkniętym w sobie i nie wiem o nim zbyt dużo. Kamila i Mateusz są przyjaciółmi od pierwszego dnia szkoły i nic nie wskazuje na to, że ten stan się kiedykolwiek zmieni.

***

-Proszę bardzo, teraz tak!- zakrzyknęła entuzjastycznie nauczycielka geografii, gdy wszyscy wyjęli zeszyty i tego typu rzeczy, a w klasie zapanował względny spokój. Jeśli myśli się o kimś, kto ma autorytet to na pewno nie myśli się o Elżbietce, mojej geograficzce. Zaczął się cyrk, nie lekcja.
-Proszę bardzo, zaczynamy lekcje. Panno Kamilo, proszę zdjąć te słuchaweczki, teraz jest lekcja, proszę uważać.- pomachała groźnie palcem i odwróciła się do tablicy by napisać temat, który nikogo nie obchodził.
-Panie Jacku, proszę się uspokoić bo zadzwonię do rodziców!- krzyknęła zirytowana nauczycielka bo Jacek rzucał jakimś kawałkiem długopisu w kolegę.
-Proszę ich pozdrowić.- machnął na nią ręką, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Jest idiotą, ale lubię słuchać jego dyskusji z geograficzką. Wkurzona kobieta biegała od jego ławki do tablicy przez całą lekcję i skończyło się na tym, że całą naszą pracą na lekcji było przerysowanie jakiejś tabelki. Kilka osób kłóciło się też o to, czy mogą wyjść na próbę generalną (na ostatniej lekcji mamy jasełka) i koniec końców poszli mimo, że nauczycielka im na to nie pozwoliła.

***

Przerwa. Jak dobrze. Zawinęłam się w kulkę na końcu ławki i czekałam na lekcję. Teraz będzie apel, potem urocza (uwaga, to sarkazm!) Wigilia klasowa i wolne. Będę musiała zahaczyć  tylko o Dom Kultury i zapytać się jak z tymi zajęciami, czy będzie coś na nowy rok i tak dalej.
-Blanka, możesz mi pomóc?- głos Maćka przerwał moje rozmyślania.
-Nie.- odparłam nie otwierając oczu. Niech się odczepi, nie gadamy ze sobą praktycznie wcale.
-Ale...- nie dałam mu skończyć.
-Po prostu sobie idź.- odetchnęłam gdy usłyszałam jego oddalające się kroki. Mogę wyjść na niemiłą, ale na prawdę maksymalnie powstrzymuję się przed powiedzeniem mu czegoś w stylu "skocz do wulkanu" w nieco bardziej dosadny sposób. Naprawdę nie widzę sensu w mówieniu ludziom "jasne, ze ci pomogę, już pędzę" gdy nie mamy nawet ochoty na nich patrzeć.
-Jesteś oklopna!- zirytowała się Paula. Zapomniałam powiedzieć, że ona w ogóle nie wymawia literki "r"
-Jakie to stlaszne!- odgryzłam się.
-Och, mogłabyś przestać! Wiesz, że to niedobrze tak lobić a i tak ciągle to powtarzasz. Nienawidzę tego w tobie, selio. Potem się dziwisz, że ludzie cię nie lubią.- wkurzona potrząsnęła głową.
-I tak mnie kochasz, więc cicho.
-Och, zamknij lyj.- odepchnęła moją twarz a ja zaczęłam się śmiać. Uwielbiam gdy się denerwuje, zaczyna uroczo rzucać "kulwami" każe mi zamknąć "lyj" i zaczyna gestykulować w taki specyficzny sposób.
-Dobla, nieważne. Co dziś lobisz? Pójdź ze mną kupić plezent dla Cynki.- uśmiechnęła się błagalnie. Cynka to jej chłopak, na którego mówimy Cynamon. W sumie to nawet nie pamiętam jak ma na imię, całe życie był, jest i będzie przyprawą.
-Sorry, ale nie mam jak bo muszę iść zapisać się na jakieś warsztaty w domu kultury. To pomysł pana Romana i mojej mamy, więc nie ważne, nie pytaj. W sumie możesz iść ze mną, potem skoczymy coś kupić na te prezenty.- przyjaciółka kiwnęła głową i zanurzyła się w jakiś papierach z Samorządu Uczniowskiego, w którym również się udziela, a ja zawinęłam się w kulkę nienawiści i przezimowałam tak aż do początku kolejnej lekcji.




♣♣♣
W końcu mamy drugi rozdział! :D Jak Wam się podoba? Doszły kolejne postaci, co o nich myślicie? Jak podoba Wam się rodzeństwo i tego typu tematy? :> Piszcie koniecznie! 
I wiem, że nie było Janka, ale nie opublikowałabym tego rozdziału w tym roku (dosłownie! XD) więc ten. Kolejny rozdział będzie niebawem. 
I chcę z tego miejsca życzyć Wam Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku! :D Więcej o tym będzie na grupie, będzie na pewno JAKIŚ SPECAL, więc śledźcie gufniasze bo tam będę o wszystkim mówić :> 
Teraz zapraszam na:


Cieplutko pozdrawiam, 
jeszcze raz wszystkiego dobrego :>
Miśka

wtorek, 15 grudnia 2015

Rozdział 1

-Jak się dziś czujesz, Blanko?- niesamowicie przyjemny głos mojego terapeuty powitał mnie, gdy tylko przestąpiłam próg jego gabinetu.
-Źle!- odparłam rozeźlona. Psycholog spojrzał na mnie pytająco.
-Te parszywe dzieciaki z domu kultury znów po mnie jeżdżą! Jakby nie mogły przywyknąć do tego, że jestem blada, no matko. Przecież albinizm nie jest moją winą, prawda?- pan Roman przytaknął. Pan Roman, czyli mój terapeuta jest najfajniejszym, najmilszym i najlepszym facetem jakiego znam. To wysoki mężczyzna po czterdziestce z kośćmi policzkowymi, które mogłyby ciąć, lekkim zarostem i niewymownie niebieskimi oczami. Nosi białą koszulę z jednym rozpiętym guzikiem, ale nie nosi obrączki, więc jest sam. I wcale nie próbuję go zeswatać z moją matką. Dlaczego szukam mojej mamie faceta? Bo mój ojciec to najgorszy frajer na świecie. Nienawidzę go jak nikogo innego. I chyba wywołałam wilka z lasu bo Przyszły Partner Mojej Mamy (PPMM) zapytał
-Jak z twoim tatą?- splótł palce i oparł łokcie na stole.
-Zaprosił mnie na święta.- fuknęłam i zaczęłam bawić się zamkiem mojej czarnej, skórzanej kurtki.
-Nie pójdę do niego, nie ma szans.- dodałam po chwili milczenia.
-Nie mam zamiaru siedzieć ani z jego super laską, ani z moją kochaną rodziną. Zostanę z mamą, upieczemy jakieś babeczki i będziemy oglądać Grincha.
-Dlaczego nie chcesz zaakceptować jego związku?- zapytał po raz enty. Spotykam się z nim (to nie ma brzmieć dwuznacznie) od szóstej klasy podstawówki, kiedy to mój tatulek zostawił nas (Mnie, mamę i mojego brata) na lodzie dla jakiejś fajnej laski. Obecnie jestem w drugiej klasie liceum na profilu językowym i nadal go nienawidzę.
-Mówiłam to tyyyyle razyyyyy.- przejechałam ręką po twarzy udając, że bardzo cierpię odpowiadając na to pytanie.
-Nic się nie zmieniło?- strzyknął kośćmi palców wskazujących.
-Ludzie się nie zmieniają.
-Widzę, że znów masz problem z odnalezieniem się wśród ludzi.- wzruszyłam ramionami, nie powiedział mi nic nowego. W okresie przedświątecznym zawsze wzrasta moja nienawiść do świata.
-Zapisz się na jakieś zajęcia. Nie wiem, może muzyczne, plastyczne, coś?- zaczął szukać czegoś w biurku.
-Nie. - nigdzie ne będę chodzić.
-Ale to jest zalecenie, mam porozmawiać z twoją matką, czy sama sobie poradzisz?- uśmiechnął się bo wiedział, ze mnie tym zagiął. Moja mama jest najwspanialszą kobietą na świecie, ale jeśli chodzi o słuchanie się poleceń to wszystko musi być wykonane w stu dziesięciu procentach. Zapewne zapisałaby mnie do trzech kółek i mogłabym zapomnieć o jakimkolwiek czasie wolnym bo musiałabym chodzić na jakieś zbiórki by sklejać modele małych katedr w klimacie baroku, albo coś takiego.
-Nie, poradzę sobie sama.- fuknęłam wkurzona.

***

-Otwieraj te cholerne drzwi, pomiocie Szatana!- wrzeszczałam i tłukłam glanem w drzwi od mojego mieszkania. Oczywiście zapomniałam kluczy a mój kochany brat, Justin, pewnie znów śpi. Jest starszy ode mnie o dwa lata, ale nadal mieszka z nami bo studiuje.
-Justin, frajerze!- krzyknęłam gdy zobaczyłam blondyna w drzwiach. Miał na sobie tylko koszulkę i majtki, ale zdążyłam już do tego przywyknąć.
-Moja kochana siostrzyczko, przecież wiesz, że zawsze długo śpię z Amandą.- zamknął za mną drzwi. Amanda to nasza szynszyla, która nigdy nie schodzi mu z rąk lub ramion.
-Masz kawę, idioto, więc widzę, że już dawno wstałeś.- prychnęłam i zaczęłam rozwiązywać buty.
-Ale musiałem ją zalać wrzątkiem, więc nie mogłem rzucić wszystkiego, debilko.
-Jest zimna, kłamco!- krzyknęłam gdy dotknęłam jego kubka.
-Och, zamknij się.- roześmiałam się i skierowałam się w stronę swojego pokoiku. Jest malutki, połowę zajmuje łóżko, biurko i parapet, drugą połowę zajmują ciuchy, płyty i jakieś typowo szkolne rzeczy. W przestrzeni unoszą się też roztocza i resztki mojego poczucia własnej wartości, które zawsze tracę patrząc na ten syf. Przebrałam się w piżamę bo co z tego, że jest szesnasta i zaczęłam tłumaczyć teksty na francuski.
-Mój kochany braciszkuuuu!- krzyknęłam z nadzieją patrząc na drzwi.
-Czego?- odkrzyknął z salonu.
-Masz ochotę na herbatkę?
-Mam!
-To mi też zrób!- po dziesięciu minutach mało nie odpadła mi szczęka- przyniósł mi tę herbatę.
-Nie spodziewałaś się tego, co?- posłał mi tryumfalny uśmieszek.
-Mama wróciła.- dodał i sobie poszedł. Pociągnęłam łyczka ciepłego napoju i odłożyłam kubek na ziemię. Przeszłam po zimnych kafelkach mikroskopijnego przedpokoju, uderzyłam się w okrągłą klamkę drzwi do łazienki i w małym salonie zastałam mamę. Mieszkamy w malutkim mieszkanku, takim typowym dla bloku, ale jakoś się mieścimy. My z bratem mamy oddzielne pokoje (gdybyśmy mieli je razem to albo byśmy się pozagryzali, albo utonęli w syfie) dlatego mama musi spać na rozkładanej kanapie w gościnnym, z którego jest wejście na balkon i do kuchni.
-Daj, pomogę ci.- wzięłam od niej pudło, zapewne pełne kremów, albo jakiś próbek i odłożyłam standardowo pod stół. Moja mama jest dermatologiem, więc często przynosi do domu takie rzeczy.
-Dzięki kochanie. Jesteście głodni?- zapytała retorycznie mnie i Justina bo to jasne, że jesteśmy głodni.

***

Siedzę na blacie i jem gruszkę, patrząc jak wrze woda i gotuje się makaron. 
-Muszę się zapisać na jakieś warsztaty. Tak powiedział Pan Roman.- zwróciłam uwagę mamy, która kroiła mięso na sos.
-Zapisz się do domu kultury. Tam zajęcia są darmowe, akurat zacznie się nowy semestr.
-Ale na cooo?- już chciałam wyrzucić ogryzek do kosza, ale mój braciszek mi go wyrwał.
-Boże, zachowujesz się jakby cię nie karmili w domu. Przecież tam jest drewno, weź tego nie jedz.- machnęłam ręką by zabrać mu resztkę gruszki.
-To dla Amandy, marny paprochu.- zza jego karku wylazła szynszyla, której wcześniej nie zauważyłam i zaczęła obgryzać resztki miąższu.
-Nie wyzywajcie się, co z was za dzieci.
-Sama nas tak wyhodowałaś.- Justin zawył ze śmiechu i zwinął się do pokoju.
-Nie jest normalny.- wykrztusiłam wgapiając się w miejsce, w którym wcześniej stał mój brat.
-Nie mów tak. Wracając do tematu zajęć, może zapisz się na muzyczne? Masz tyle płyt, jesteś osłuchana.- lubię głos mojej mamy, jest taki... bezpieczny.
-Nie wiem, nie nadaję się do tego. Z drugiej strony nie bardzo mam jakąś inną opcję. Zobaczymy.- zsunęłam się z blatu i poszłam do swojego pokoju. Opadłam na łóżko i wbiłam twarz w poduszki. Nie chcę tych świąt, nie chcę jechać do ojca. Nie, nie, nie.



♣♣♣ 
Nooo, więc mamy pierwszy rozdział! :D Jak podobają Wam się bohaterowie? :D :D KONIECZNIE mi o tym powiedzcie bo jestem tak ciekawaa! :D Wiem, że rozdział nie jest jakoś długi, ale spokojnie- to dopiero wstęp, więc nie ma nawet jeszcze jakiejś akcji :> Janek pojawi się już w kolejnym rozdziale, więc spokojnie! Dziś mogliśmy poznać bożyszcza nastolatek (JB) w roli brata Blanki :> Będzie tu trochę osób nie związanych z yt, na pewno będzie 1D. (Wybieram popularne osoby, o których słychać na grupie, więc ten) Także piszcie mi czy się Wam podoba, piszcie co myślicie o postaciach :D 
Teraz zapraszam na:

Cieplutko pozdrawiam,
Miśka





sobota, 12 grudnia 2015

Prolog

Witaj, Czytelniku. Właśnie rozpoczynasz czytanie niesamowitej historii. Historii, od której nie będziesz się mógł oderwać, nie będziesz mógł przestać o niej myśleć. Ale na razie wyjdź do kuchni. Tak, teraz, w tym momencie. I zrób sobie herbatę. Zwykłą, albo owocową- to już zależy od tego, co preferujesz. Posłodź ją, lub nie- wybierz ta opcję, która najbardziej Ci odpowiada. Ale nie proś o to nikogo. Dlaczego? Bo nikt nie wie czy następnego dnia będziesz to mógł zrobić to samodzielnie. Strzeż się Czytelniku- nigdy nie wiesz co się może zdarzyć. Czy masz już tę herbatę? Dobrze, więc możemy kontynuować. Zamknij drzwi, okno możesz pozostawić uchylone, pod warunkiem, że żaden dźwięk nie będzie Ci przeszkadzał. Powiedz im wszystkim, że teraz czytasz, że mają ci nie przeszkadzać. Mają Cię nie wołać byś poszedł z nimi do sklepu, nie wołać byś odszedł już od komputera. "To jest moment, w którym czytam, więc mi nie przeszkadzajcie!"- odpowiadaj, gdy jednak będą czegoś chcieli. Zapal światło, ale tak, że nie jest ono ani za jasne- ani za ciemne. Nie psuj sobie wzroku przez zbyt jasny monitor, zredukuj jego promieniowanie światłem z lampki. Gdy masz już pewność, ze nic Ci nie przeszkodzi usadów się na fotelu. Nie leż- masz przecież herbatę, więc zapewne będziesz chciał ją co jakiś czas pić, a gdy leżysz możesz się oparzyć. Usiądź, wyprostuj nogi, lub skul je pod siebie, pamiętaj jednak, że takie ułożenie może przeszkadzać w krążeniu krwi- to powoduje uczucie jakby oblazły Cię mrówki. Jeśli Ci zimno okryj się kocem, lub załóż bluzę. Zamknij inne karty przeglądarki, nawet Facebooka. Odpiszesz im później, przecież teraz czytasz. Jesteś już gotowy, Czytelniku, więc zatop się w lekturze. I doceniaj to, że czytasz bo nie masz żadnej pewności, że zrobisz to kolejny raz.


***


Powoli zaczynam sobie wszystko przypominać.

Późny wieczór, pierwszy dzień wakacji za mną. Wracam z kumplami do domu, zmęczeni, powoli jedziemy na rowerach.

Jest ciepło, wieje lekki wiaterek.

Nie mieliśmy odblasków ani żadnych innych światełek mimo, że jechaliśmy poboczem, na którym nie ma zrobionego chodnika.

Pisk opon, krzyk, wszystko obraca się w zawrotnym tempie i...

Ciemność. Pustka.

Dziura w pamięci.

***

Obudziłem się już.

Nie otwieram oczu. Czuję jak boli mnie głowa i klatka piersiowa.

Sprawdzam czy mogę ruszać palcami u rąk. Mogę. Nogi też działają sprawnie. Wszystko pamiętam. Czyżbym wyszedł z tego bez szwanku?

Otwieram oczy. Nic nie widzę.

Mrugam powiekami, zaraz szok minie i wszystko mi się wyklaruje. Zamykam na chwilę oczy.

Otwieram.

Ciemność.

Czuję jak ogarnia mnie strach, rozpacz, czuję pulsowanie w każdej, najmniejszej komórce mojego ciała, mięśnie napinają się.

NIC NIE WIDZĘ.

-Jestem ślepy!- krzyk sam wyrywa się z moich ust, ogarnięty bezradnością dotykam twarzy, oczu. Niech ktoś tu przyjdzie, niech mi pomoże! Niech sprawi, że będę widział!

-Jestem ślepy!- wrzeszczę opętańczo, nie widzę co się ze mną dzieje. Zrywam się do pozycji siedzącej, niech ktoś mi pomoże! Niezgrabnie wyplątuję się z pościeli i zdejmuję nogi na ziemię, ale podłoga jest zimna i śliska. Tracę równowagę, nie wiem gdzie co jest, spadam z łóżka. Czuję jak coś odrywa się od mojej klatki piersiowej, pisk urządzeń po mojej lewej. Znów krzyczę, ale nie artykułuję żadnego dźwięku. Staram się podnieść, opieram się o coś, co wydawało mi być łóżkiem, przecież stało tu przed chwilą, ale to jest mniejsze i odsuwa się na parę centymetrów. Znów się tego chwytam i podnoszę się do góry, bezwładnie macham ręką, potrącam jakiś przedmiot ręką, coś spada na podłogę, słyszę dźwięk tłuczonego szkła i czuję ciecz na moich bosych stopach.

Nic nie widzę. Pustka, ciemność, bezkres czarnego, wszechobecnego i przerażającego czegoś.

Ślizgam się na mokrej podłodze, staram się złapać czegokolwiek by sobie pomóc, ale nie widzę nic i nie wiem, co pomogłoby mi utrzymać równowagę. Uderzam twarzą o ziemię, obijam się o kafelki i słyszę odgłos otwieranych drzwi, jakieś głosy. Coś boleśnie wbija mi się w policzek.

Ktoś podnosi mnie do pionu i kładzie na łóżku, wyrywam się, nie wiem kim jest ktoś, kto mną szarpnął.

-Jestem ślepy, nic nie widzę!- krzyczę, jakby cokolwiek to zmieniło.

-Chłopcze, spokojnie.-  słyszę męski i stanowczy głos.

-Jasiek, uspokój się!- histeryczny głos mojej matki. Wyciągam bezradnie ręce w stronę źródła dźwięku, czuję się jak dzieciak, czuję się bezbronny i niepełny. Kobieta musnęła palcami moją dłoń, ale ktoś oddalił mnie od niej przygważdżając mnie do łóżka i starając się opanować moje ruchy, których sam nie mogłem ogarnąć.

-Jestem ślepy!- powtarzam w koło to samo zdanie, jak mantrę.

-Synku, uspokój się, wszystko będzie dobrze.- słyszę jak głos mamy się załamuje, do sali wchodzi jeszcze kilka innych osób. Czuję mocną wodę kolońską mojego ojca, słyszę kroki kilku osób w moją stronę.

-Połóż się i pozostań w bezruchu, zbadamy cię.- ten sam męski głos co wcześniej. Nie protestuję.


***

Leżę na łóżku, słyszę miarowe pikanie w rytm mojego pulsu. Wydaje mi się, że jest kilka godzin po moim obudzeniu się. Nie wiem, nie mam jak sprawdzić zegarka.

-Nie da się mu pomóc, pozostanie niewidomy do końca swojego życia. To jedyny uraz w tym wypadku. Poza złamanym żebrem.- głos lekarza dociera do moich uszu. Z oczu, które są mi już do niczego niepotrzebne sączą się łzy. Zaciskam pięści, ale nie wstaję. Jestem ślepy.  Na prawdę jestem ślepy.


  ♣♣♣ 

Witajcie w nowej historii! :D 
Jak Wam się podoba? Napiszcie koniecznie!
I tak, ten blog będzie nieco inny. (Nie będzie pisany tylko z perspektywy Janka) 
Tak, tak to fanfiction o Dąbrowskim, znowu. Ale pojawią się też inne postaci, nie powiem jeszcze kto, ale powinny się Wam spodobać! :D 
Z boku (u góry strony) macie moje inne blogi, więc jeśli jesteście tu nowi i ich nie czytaliście- wpadnijcie! :)) 
Nie wiem co jeszcze mam Wam powiedzieć. Wy za to mówcie jak się podoba :> 
Tu macie linki do spraw społecznościowych XD
Opowiadanie pojawi się niebawem na wattpadzie :>
 
Pozdrawiam cieplutko,
Miśka